poniedziałek, 21 września 2015

Kwiatki i kwiatuszki, czyli "eksperci" w mediach


      Początkowo Kierunek Orient miał być blogiem jedynie kulturowym, w pierwotnym założeniu miało nie być tu tematów politycznych, komentarzy do bieżących wydarzeń, aby nie prowokować gorących, być może niekulturalnych, dyskusji. Kiedy planowałam założyć tego bloga nie sądziłam, że konflikt w Syrii urośnie do tak medialnego wydarzenia. W sumie nie sam konflikt, a sprawa uchodźców, bo o konflikcie w Syrii przeciętny Polak dalej myśli, że walczą prodemokraci (najlepiej ci w modłę demokracji europejskiej) z reżimem Baszszara Al-Asada. Zaskoczę Was, to nie tak kochani czytelnicy. Ale wracając do tematu - niestety, ostatnio uchodźcy i Arabowie wyskakują do nas z każdego kanału telewizyjnego, radia, portali informacyjnych, blogów, ale także z telewizji śniadaniowych, czy paradokumentalnych seriali (serio, nie wierzyłam dopóki znajomi nie podesłali mi linku do jednego z odcinków „Szkoły”). Spokojnie, nie chcę poruszać tutaj tematu uchodźców, czy imigrantów. Chciałabym napisać trochę o ekspertach, których  można usłyszeć ostatnio w telewizji.

       Ponad tydzień temu, w sobotę 13 września, w Dzień Dobry TVN miałam miejsce rozmowa pod tytułem „Czy boimy się uchodźców?”. Rozmowa wzbudziła we mnie duże emocje, ale mimo wszystko postanowiłam jej nie komentować. Do czasu, aż natknęłam się na inne wywiady, z innymi „ekspertami”. Otóż w mediach panuje teraz moda na podsycanie gorącego tematu Syrii i uchodźców. I każda stacja, każda strona, portal informacyjny chce mieć swojego eksperta, eksperta bardziej eksperckiego od eksperta konkurencji. A jeśli w ogóle był kiedykolwiek w Syrii, to już słupki oglądalności/poczytności pną się w górę w marzeniach dziennikarzy. Łapią takiego delikwenta, sadzają na kanapach, przed mikrofonami, spisują każde jego słowo. I tak powstają kwiatki. Kwiatki, jak na przykład wywiad ze strony NaTemat „Mieszkałem w Damaszku, stolicy Syrii przez 5 lat” i owszem, chłopak mieszkał przez 5 lat w Syrii, w Syrii zaraz po Damasceńskiej Wiośnie, czyli prodemokratycznych zmianach… tylko, że był wtedy w podstawówce! Co wniósł ten wywiad do wiedzy o tym kraju i jego polityce? Kompletnie nic. Chyba, że kogoś interesuje architektura dzielnic chrześcijańskich. 

      Wracając jednak do Dzień Dobry TVN, na kanapie zasiadło troje ekspertów: Manuela Gretkowska, pisarka, felietonistka, autorka felietonu na temat uchodźców, działaczka społeczna, Kamil Kamiński, który jest prezesem fundacji „Przestrzeń Wspólna”, od 10 lat zajmujący się pomaganiem uchodźcom  i Endy Gęsina-Torres – dziennikarz, który przez 2 tygodnie szedł z uchodźcami przez Bałkany. Nie będę przepisywała całego wywiadu, natomiast zajmę się tymi zdaniami, które wzbudziły albo mój protest, oburzenie, bądź przytaknięcie. Żeby jednak nie padło oskarżenie o wyrywanie zdań z kontekstu to macie link, pod którym rozmowę można obejrzeć i przeanalizować samemu.

       Pani Gretkowska zaczęła bardzo trafnie: „Jeżeli od 2001 roku uosobieniem zła był facet w turbanie i z brodą, i kiedy wsiadamy do samolotu i jest osoba ciemniejsza, i jest lęk czy nie wysadzi samolotu w powietrze (…) i nagle w ciągu 2 dni mamy zamienić ten cały horror na „M jak miłość”, to są problemy” – tutaj z panią Gretkowską się zgadzam. Każda epoka miała swoje lęki, kiedyś bano się mitycznych potworów, które miały się uaktywnić przy końcu świata, potem byli inny, ludzie o odmiennej religii, pochodzeniu. Od nastu lat nasz inny jest bardzo konkretny, chociaż on też ulegał zmianom. Od 2001 roku mamy obraz zagrożenia w postaci Araba, a nawet nie tyle Araba, co muzułmanina, przecież Pakistańczycy, czy Irańczycy Arabami nie są, a się ich obawiamy, babcie żegnają się bojaźliwie i snują mroczne wizje, kiedy wnuczka przedstawia chłopaka z tych krajów. Media od nastu lat pokazują nam zagrożenie w ciemnoskórym, brodatym mężczyźnie w turbanie, bo to wpisuje się w medialność wydarzeń, które rozgrywały się w Iraku. Był Afganistan i mieliśmy ciemnych, brodatych mężczyzn w turbanach. Czeczeni trochę odstawali od wizerunku, bo turbanów nie nosili, ale brodę mają – wzorzec się zgadza. Potem obraz zagrożenia się zmienił, pokazywany był ekscentryczny Kaddafi, który ubiera się dziwnie, jest władczy i ma obok siebie ochronę z kobiet, nie okazuje szacunku i jest butny. Do obrazu zagrożenia dodano kolejny element. Potem układanka dostała kolejnego puzzla – muzułmanina w garniturze, autorytarnego prezydenta, po europejskich, czy amerykańskich szkołach, ale jednak muzułmanina, tego innego, prezydenta, który trzyma lud krwawą ręką i nie daje pełni praw (najlepiej praw w amerykańsko-europejskim wydaniu) – w taką formę media wepchnęły nam do odbioru Baszszara Al-Asada. Po drodze jeszcze wyrosło ISIS więc w miód na serce dla straszących nas dziennikarzy. I mamy patową sytuację, bo nagle trzeba ludziom pomóc, ludziom, którzy są muzułmanami, którzy mają ciemne skóry, kobiety są zasłonięte chustami, a mężczyźni mają brody. I Polacy nie widzą w nich uciekinierów z kraju wojny, widzą w nich terrorystów (chrześcijanie to ma pewno podpucha, żeby muzułmanin dostał się do Polski), którzy są zagrożeniem. Bo przecież tak mówili w telewizji jeszcze kilka miesięcy temu!

      Padło także pytanie dlaczego emigranci nie idą do Arabii Saudyjskiej, dlaczego Arabia Saudyjska, bogate kraje Zatoki nie przyjęły uchodźców? Obie kwestie postaram się wam naświetlić. Jeśli wierzyć, a ja nawet wierzę, oficjalnym wystąpieniom rządu saudyjskiego, Arabia Saudyjska przyjęła uchodźców, nie ufam tak wysokiej liczbie (zaraz się okaże, że z Syrii wyjechało więcej ludzi niż kiedykolwiek tam było), ale ufam, że przyjęli. Pan Kamil Kamiński stwierdził też, że Arabia Saudyjska, czy część Saudyjczyków to wahabici, czyli wspierają ISIS. I tu ręce z hukiem opadły mi na podłogę w geście bezradności. Nawet facepalma nie miałam siły strzelić. Owszem, w Arabii Saudyjskiej jest wahabizm, jeden z bardziej ortodoksyjnych odłamów islamu sunnickiego, jednak z niego wychodzi jeszcze jedna, jeszcze bardziej ortodoksyjna gałąź – dżihadyzm salaficki.  Już tłumaczę na przykładach: wahabizm w Arabii Saudyjskiej to taki wahabizm w wersji light, ortodoksyjny i surowy, ale nie tak, jak w ISIS; w Pańskie Islamskim jest wahabizm bez granic, całkowite i bezsprzeczne stosowanie się do zasad. Na przykład mamy zasadę, że nie wolno przedstawiać ludzi i zwierząt w islamie, ale mimo to Saudyjczyk może kupić swojej córce lalkę (jakby nie patrzeć przedstawienie człowieka), członek ISIS już tego nie zrobi, bo to łamanie zasady i obraza boga. Rozumiecie różnicę? Poza tym Saudyjczycy trzymają z Amerykanami, więc jak oficjalnie mogą wspierać ISIS? Że o zamachach w ciągu ostatnich miesięcy w Arabii Saudyjskiej nie wspomnę.



„Trzeba też rozróżnić muzułmanów: muzułmanie to są sunnici, szyici, ale też Kurdowie i Turcy, i oni się mordują, walczą między sobą” – ręce moje jeszcze niżej opadły, ja do nich dołączyłam, a kiedy w końcu usiadłam przy biurku miałam zmierzyć sobie ciśnienie. Panie Kamilu, rozumiem, że jest pan ekspertem od uchodźców, ale myli pan grupy religijne z grupami narodowymi. Dzielenie islamu na sunnitów i szyitów jest powszechne, ale uproszczone do granic możliwości, ponieważ sunnitów mamy w Turcji i sunnitów mamy w Arabii Saudyjskiej. Czy te kraje są do siebie religijnie podobne? Nie, bo w Turcji mamy islam zlaicyzowany i oddzielony od państwa, a w Arabii wyżej wspomnianych wahabitów. To samo z szyitami, szyizm jest w Iranie i w Syrii – czy kraje są do siebie podobne pod względem religii? Nie, bo w Syrii jest odłam szyizmu, tak zwani dwunastowcy, od których wywodzi się mniejszość alawicka (uważana przez sunnitów za heretyków jeszcze większych niż szyici nurtu głównego). Z resztą pomyłkę pana Kamila dobrze prostują poniższe grafiki. A dodam jeszcze że pan Kamiński jest prezesem fundacji, która walczy z islamofobią – stwierdzenie, że muzułmanie się nawzajem wyżynają i walczą między sobą bez podania dlaczego i z tak wielkim uproszczeniem, na pewno pomoże pana działalności na rzecz obalania stereotypów. 

źródło
 


       Pan Kamil jednak dalej ciągnie swój wywód stwierdzając, że „Iran atakował Irak, czy Irak Kuwejt” – mam nadzieję, że to przejęzyczenie, bo już nie ma mi co opaść, a w sumie jest różnica, czy Iran zaatakował Irak, czy na odwrót, czy Polska zaatakowały Niemcy w 1939, czy może jednak odwrotnie. Nie mam już siły na facepalma.

       Na szczęście dalej nie padły żadne większe byki, radosne kwiatki, które przyprawiałyby mnie o śmiech, czy strzelenie głową o biurko. Ale rozmowa merytorycznie była na żenująco niskim poziomie. Nie mówię, że ta dyskusja była w pełni, od początku do końca, zła. Była niekompetentna, eksperci mówili bzdury, od których osobie, która zna się na temacie, uszy więdły, a ręce opadły tak, ze niżej nie można. Osoby, które styczność z tematem miały minimalną, ale miały się wypowiedzieć, bo ktoś musiał, nagle wykreowano na ekspertów. Ekspertów, którymi nie byli. Za to wypowiedziami, kwiatkami, które wypisałam wyżej zrobili więcej zamieszania, niż jakby siedzieli cicho. Bo to jest tak, jak gdybym – wyobraźcie to sobie – była pisarką, pisarką science fiction, która pisze powieść o reaktorach, pracy przy nich, obsłudze, mój towarzysz w rozmowie był szefem firmy budowlanej, zajmującej się reaktorami, a nasz trzeci rozmówca mieszkał z technikami od reaktorów – i we troje jesteśmy zaproszeni do telewizji/na konferencję, jako eksperci od energetyki. Skutek byłby taki, jak w komentowanym materiale. Jeśli już zaproszeni są ludzie do wypowiadania się w pewnym temacie, temacie trudnym i drażliwym, to niech się chociaż na tym znają. Niech media przystopują w łapaniu na siłę ludzi, którzy mają wątpliwe coś do powiedzenia, a spróbują znaleźć jednego, ale za to specjalistę z prawdziwego zdarzenia. Bo inaczej dziennikarstwo opiniotwórcze dalej będzie prosiło do rozmowy osoby, które kilka godzin, kilka dni gdzieś były, albo pamiętają coś z dzieciństwa.

______
Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o odłamach islamu i jego szkołach polecam:

  • Danecki Janusz, Podstawowe wiadomości o islamie (t. I i II), Dialog, Warszawa 2008 (wydanie uzupełnione)

czwartek, 17 września 2015

Karbala, reż. K. Łukaszewicz



"Karbala", reż. K. Łukaszewicz, Polska 2015



     Filmy wojenne, które widziałam spokojnie można policzyć na palcach jednej ręki. Nawet nie dlatego, że nie lubię, jakoś nie po drodze mi z nimi i mając inne pozycje kino wojenne schodzi na dalszy plan. W tym wypadku nie musiałam być długo namawiana. Sama chciałam iść. I to jak najszybciej. Tylko, że szłam z obawami. Z resztą nie tylko ja. Obawy były niemal o wszystko: bo to polski film, czy patos nie będzie wylewał się z ekranu, czy trailer nie okaże się lepszy od filmu, czy nie będzie tandetnie, czy będzie wątek romansowy (Boże uchowaj!), czy aktorsko film da radę (nie przepadam za Królikowskim i Lichotą). Ale, 11 września godzina 14:00 i krakowskie kino – niemal pusta sala, cisza, spokój i wielki ekran przede mną.
 
      Znacie pewnie te historię: wiosna 2004 roku, Amerykanie hasają po Iraku, choć mniej żwawo i swawolnie niż rok wcześniej, bo Irakijczycy zorientowali się, że mają kolejną okupację i zaczynają stwarzać problemy. Szczególnie, że mają charyzmatycznego przywódcę - Muktada As-Sadra. A w środku tego bałaganu Polacy. Zbliża się Aszura, czyli muzułmańskie święto z procesjami pasyjnymi, które Polacy żartobliwie określają „Wielkanocą”. W czasie tego święta bojówki Sadrystów zaczynają atakować City Hall w Karbali, ośrodek władzy w mieście i ważny punkt strategiczny. Oddział żołnierzy dowodzony przez Kalickiego (Bartłomiej Topa) rusza do Karbali z misją utrzymania celu do czasu przybycia wsparcia. Wsparcie nie przybywa, w całej Karbali zamieszki, kontakt z bazą został zerwany, a żołnierskie racje topnieją. Z każdą minutą maleją szanse na przetrwanie ataku bojówek...

źródło

      Z sali wyszłam na poły z ulgą (udało się, nie spierniczono!), na poły z zygzakiem, że jednak można było lepiej. A gdzieś wśród tych uczuć miotało się podekscytowanie. Bo film jest dobrze rozpisany. W odpowiednim momencie rozpoczyna historię, kiedy polscy żołnierze lecą do Iraku. Nie mamy długich i łzawych scen pożegnań rodzinnych, nie mamy tekstów o wylocie na misję w imię wolności, sprawiedliwości i pomocy. Jest powiedziane wprost – kredyt jest, remont sam się nie opłaci, a na miejscu trzeba działać. I uważać na siebie. W filmie zawarto szczegóły, o których niektórzy mogli nie wiedzieć – Polacy wzmacniający samochody deskami i kamizelkami kuloodpornymi, pokazanie dlaczego lepiej nosić koszule w długim rękawem. Brutalność dobrze wyważono – żołnierze nie mówią jak panienki z pensji, nie rumienią się na świerszczyki, krew leje się w odpowiednich ilościach, by film był dopuszczony do kin. Chociaż osoba, która czytała książkę wie, że pokazano procent z piekła, które się wówczas działo, nie tylko z udziałem Polaków, ale chociażby chłopaków z Blackwater.

      Aktorsko też obalono moje wątpliwości – pierwszoligowi aktorzy i ci opatrzeni w serialach telewizyjnych to była mieszanka, która mogła zawalić. Nie zawaliła i nawet Lichota, którego kojarzyłam głownie z produkcji telewizyjnych i jednej maniery grania, wypadł przekonywująco. Najlepiej wypadł Topa, dźwigając na sobie cały film, zagrał żołnierza starej daty, który trzeźwo patrzy na sytuację i nie wierzy w sztampowe hasła. I bardzo dobrze mówi po rosyjsku – scena, w której rozmawia na przemian po angielsku i rosyjsku z Getowem (Hristo Shopov, swoją drogą świetny aktor) oprócz treści przykuwa też formą – angielski Topy z mocnym, polskim akcentem i śpiewny rosyjski obu aktorów, przy którym fani tego języka mogą się rozpływać. O braciach Żurawskich napiszę w trochę innym kontekście chociaż aktorsko mocno dali radę. Niestety Królikowski dla mnie chodził cały film z miną cierpiętnika, który nie wie, co się dzieje, a Łucki, czyli Kazimierz Mazur, był twarzą z „Na Wspólnej” tyle, że w mundurze. Trochę szkoda. Chociaż na ogromny plus trzeba policzyć jeszcze jedną rzecz – każdy mówił w swoim języku, czyli Polacy po polsku, Amerykanie po angielsku, międzynarodowe grupy po angielsku, a Irakijczycy po arabsku. To buduje klimat. I jeszcze Atheer Adel jako Farid – wątek idący równolegle do wątku oblężenia, który momentami przyciąga więcej uwagi niż Polacy. Zdecydowanie mocna strona fabuły.
      I nie było wątku romansowego! Żadnej kobiety, którą na wojnę przygnała miłość do wybranka, więc wkłada mundur i zasuwa z bronią w ręku. Chwała reżyserowi za to, bo nie rozumiem, po co w każdy film wkładać, zwykle niepotrzebny i niepasujący, wątek romansowy. Patos nie wylewał się na salę kinową, ponowne dzięki, chociaż scena z łopoczącą polską flagą była. Ale mój chłopak – który kino wojenne zna lepiej ode mnie – mówi, że w każdym filmie wojennym patos musi być, więc mu wierzę i zaliczam na plus, że nie było więcej.

źródło

       Ale zygzak jednak jest, bo w mojej ocenie film mógł być lepszy. I zacznę od zapoznawania widza z bohaterami. Wrzuceni jesteśmy, razem z dzielnymi żołnierzami, prosto do bazy, potem zaraz akcja zaczyna przyspieszać. I to dobry myk, widz nie zaczyna się nudzić długimi, statycznymi scenami. Źle bo nie zdążymy polubić bohatera, zidentyfikować się z nim, a już się coś z nim dzieje. I nawet było mi szkoda bohaterów granych przez Żurawskich, nawet zabolało mnie, to co się im stało, ale co z tego, kiedy w końcowej scenie w mojej głowie zostało puste „W sumie szkoda bohatera. W sumie…”. Wątek nowych żołnierzy w bazie można było rozciągnąć chociażby o 10 minut, by pokazać ich szerzej widzowi. Wtedy widz by się przejął bardziej. Denerwowało mnie też prowadzenie kamery. Rozumiem dlaczego zastosowano taki, a nie inny sposób kręcenia, obok zbliżeń szerokie plany, ujęcia z ręki obok bardziej statycznych, ale jednak trzęsący się obraz to nie jest komfortowy widok. Na początku byłam w szoku i męczyło mnie to, potem przywykłam, żeby na koniec czuć zirytowanie, kiedy widziałam, że obraz zaczyna skakać. Ale chęć zdynamizowania obrazu ma swoje koszty w odbiorze przez widza. I przyznaję, że kiedy skończyło się oblężenie i wszyscy bohaterowie siedzą (mniej więcej) cali i zdrowi w mojej głowie pojawiło się „Jak to? Już?!”. Cztery intensywne dni, to cztery intensywne dni.

     Krótko podsumowując, bo rozpisałam się dość, ciężko oceniać mi ten film przy innych filmach wojennych, ale jak na polskie kino, które zalicza wzloty i kiczowate upadki „Karbala” wypada bardzo dobrze. Jest solidnym filmem w czasie, którego widz nie raz zaciśnie mocniej palce na oparciu fotela. Brakuje mu kilku minut i scen do bycia idealnym, ale wyszłam z kina zadowolona i z przekonaniem, że będę polecała każdemu, kto mi się napatoczy. Tobie też.

Ocena: 4/5 lub 8/10

poniedziałek, 14 września 2015

Zaczynamy!


      أهلاً
Cześć!

      Mam na imię Monika  i serdecznie witam Cię na moim blogu „Kierunek Orient”. Od liceum Bliski Wschód, a także ten dalszy – Pakistan i Indie – to moja pasja, którą starałam się rozwijać między nauką na klasówki, a przygotowaniami do matury. Trzy lata temu podjęłam odważny krok – złożyłam papiery na Studia Bliskowschodnie na Uniwersytecie Jagiellońskim z językiem hebrajskim. Odważny bo wszyscy oczekiwali prawa, polonistyki, historii bądź ekonomii, kierunków powszechnie uważanych z przydatne i zapewniające pracę, a ja rzuciłam się w studia egzotyczne, dziwne, nieznane. Odważny, bo okazało się, że lektoratu z hebrajskiego nie otworzono, a ja wylądowałam na arabskim. Nie zrezygnowałam, mimo trudnych początków uparłam się na te studia. Po pół roku zakochałam się jeszcze mocniej w Bliskim Wschodzie i zainteresowanie stało się życiową pasją, którą chciałabym się dzielić.

     Mam nadzieję, że uda mi się stworzyć miejsce szczególne. W mediach jesteśmy bombardowani informacjami o regionie, jego mieszkańcach, kulturze, religii w sposób opresyjny. Wymagany jest na nas taki, a nie inny pogląd, ale nie wymagana jest refleksja. Chciałabym to zmienić. Chcę żeby to miejsce było początkiem kulturalnej wędrówki po kulturze i codzienności krajów od Maroka po Indie. Kulturalnej bo pozbawionej wymogu określonego poglądu. Nie chcę wymuszać na Tobie konkretnych stanowisk. Chcę pokazać paletę odcieni Bliskiego Wschodu i Azji Południowej żebyś sam mógł znaleźć swoją opinię w oparciu o merytoryczną wiedzę. Kulturalnej bo bez stronniczości, a z pełną merytoryką argumentów za i przeciw, notki będą poparte źródłami, wiedzą zebraną przeze mnie na uczelni, wyczytaną w europejskich opracowaniach i arabskich źródłach. Kulturalną, bo bez inwektyw w postach i - mam nadzieję - komentarzach.

     Jednak czas na konkrety: na Kierunku Orient będą pojawiały się zarówno recenzje filmów, książek, jak i sylwetki pisarzy, piosenkarzy. Pokażę Ci świat malarzy arabskich, tych z galerii sztuki, jak i ulicznych. Przedstawię Ci tureckie seriale, na które w Polsce panuje ostatnio niesamowita moda, ale także seriale izraelskie, czy nawet pakistańskie. Mam nadzieję, że język arabski zajmie tutaj ważne miejsce, spróbuję pokazać, że nie ma się czego bać przy nauce, a w przyszłości może pojawią się tutaj tłumaczenia. W tym roku akademickim chcę brać udział w wystawach, konferencjach, relacje z nich będą tutaj umieszczane na bieżąco. I co najważniejsze – będą też tematy cięższego kalibru, ale  bez obaw, podejdę do nich profesjonalnie, starając się wytłumaczyć Ci problemy.

Pozdrawiam
- Monika