sobota, 12 grudnia 2015

Wyrazy, na które lepiej uważać w arabskim

      Mamy dziś sobotę, więc przedstawiam Wam kolejną notkę z serii Języka Arabskiego. Będzie ona krótsza od pozostałych, ale o wiele bardziej treściwa.

      Każdy język ma swoje pułapki, słowa, na które po prostu trzeba uważać. Czasami wiążą się one ze znakami diakrytycznymi, czy literami diakrytyzowanymi (jakże ważna w języku polskim kreska w słowie „łaska”), czasami z iloczasem (długością wymawiania samogłosek), a czasami po prostu trzeba uważać na słowa podobnie brzmiące, czy żeby nasz język na pewno się nie poplątał. Poniżej przedstawiam Wam subiektywne zestawienie pułapek językowych w arabskim, zebranych z własnego doświadczenia i zasłyszanych opowieści:

Frywolne dżinsy
      Historia wiążąca się z tymi słowami sięga początków moich studiów i do tej pory pamiętam ją i trzymam jako przestrogę, aby wszystkie litery wymawiać dokładnie tak, jak powinno się to robić. Bo wiecie, nauka arabskiego i teraz drugiego języka orientalnego, pokazały mi, jak język polski jest skomplikowany i jak czasami Polacy po macoszemu traktują reguły, na przykład ubezdźwięczniają końcówki wyrazów – coś niedopuszczalnego na Bliskim Wschodzie.
 
      Mamy więc wyraz dzinz ( جينز ) i wyraz dżins ( جنس ). Niby nic wielkiego, Dwie literki różnicy, niemal identyczna wymowa. Historia wiąże się z dziewczynami, które na arabskim targu chciały kupić spodnie. Więc chodziły, dwie samotne dziewczyny, między stoiskami i co stragan pytały: „Dżins? Dżins?”. Mężczyźni wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, szerokie uśmiechy, a one – nic nie rozumiejąc – spodni nie kupiły. Nigdy, ale to nigdy w kontekście spodni dżinsowych nie mówcie dżins. Dżinsy to dżinz ( جينز ), z bardzo wyraźnym, twardym z na końcu. Dżins ( جنس ) to seks.
 
Wszędzie herezja! 
       Kafir jest jednym z moich ulubieńszych słów, które bardzo szybko zapadło mi w pamięć, a jego polski, fonetyczny, odpowiednik czyli kefir (po arabsku Kafir można też czytać jako kefir, w zależności od regionu) z jego znaczeniem bardzo rozbawił moją syryjską znajomą.
 
      Po arabsku dużo to kathir ( كثير ), przy czym ث czytamy jak th w thank you, język między zębami (spółgłoska międzyzębowa szczelinowa bezdźwięczna). Jednak niektórym nie chce się dociągać tej zasady, sama łapię się na tym, że momentami z lenistwa, czy pośpiechu źle wymawiam. Tylko trzeba na to uważać, bo przez przypadek z ث (th) może nam wyjść ف (f) i wyraz kafir ( كافر ), czyli niewierny.
 
Wulgarne reklamówki
      Długie i krótkie samogłoski, czyli temat rzeka i największa pułapka języka arabskiego! No dobrze, większą jest hamza i jej zasady, ale o to spierają się nawet Arabowie. Iloczas natomiast potrafi doprowadzić studenta do rezygnacji, kiedy czyta się dany wyraz do skutku, bo mimo podkreślenia samogłoski, podkreśliło się ją za krótko i albo wyszedł bezsens… albo inny wyraz.
 
       A czasami trzeba się pilnować, bo można nie tyle palnąć głupotę, co obrazić kogoś. I nawet nie mieć o tym pojęcia! Więc uważajcie, kiedy w krajach arabskich, próbując mówić po arabsku, pójdziecie do sklepu. Zrobicie duże zakupy, kupicie dużo ciężkich owoców i akurat zapomnicie swojej torby z domu. I trzeba poprosić o siatkę. Siatka po arabsku to kijs ( كيس ) z zapisaną długą (więc i dłużej wymawianą) samogłoską i. I wymawiajcie ją dłużej, bo inaczej wyjdzie Wam kis ( كس ) czyli… wagina, albo wulgarne określenie kobiecych miejsc intymnych.
 
Mucha na czołgu
      I znów kłania nam się w pas poprawne wymawianie spółgłosek. Trzeba na to uważać szczególnie w momencie, kiedy literę różni od jej „bliźniaczki” jedynie kropka, nad nią lub pod. Weźmy na przykład wyraz mucha, czyli dhababa ( ذبابة ) . Literę oznaczającą d czytamy jak coś pomiędzy d a z, znów szczelinowo i przy zębach. I uważajmy na to, bo gdy przeczytamy przez zwykłe d i nie daj Boże przeciągając na pierwszym ba, wyjdzie dabbaba ( دبابة ) czyli czołg. Możecie  wyobrazić sobie teraz zdanie "Mucha jest na czołgu" ( adh-dhababa a'laa ad-dbbaba,  الذبابة على الدبابة ).
 
     Czy w językach jakich się uczycie też są takie podchwytliwe słowa? Zdarzało się Wam mieć wpadki językowe? Chętnie przeczytam Wasze przykłady i historie.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Piękna Hamida i Kair lat 40-stych [Hamida z Zaułka Midakk, Nadżib Mahfuz]

Tytuł: Hamida z Zaułka Midakk
Autor: Nadżib Mahfuz
Kategoria: Literatura piękna - obca
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Rok wydania: 1982
Liczba stron: 287

       Kiedy przeczytałam tę książkę i odłożyłam ją w końcu mogłam pomyśleć spokojnie. I naszła mnie refleksja, czy polski tytuł powinien brzmieć „Hamida z Zaułka Midakk”, czy powinien być dosłownym tłumaczeniem z arabskiego i brzmieć „Zaułek Midakk”? Bo chociaż historia Hamidy wysuwa się na pierwszy plan, to naprawdę mamy tam obraz całego społeczeństwa egipskiego w małej dzielnicy. To typowy zabieg dla pisarzy arabskich, widać to było w czytanej przeze mnie wcześniej, chociaż jeszcze nierecenzowanej, powieści Ala al-Aswaniego „Kair. Historia pewnej kamienicy”, gdzie mieszkańcy jednego domu byli przedstawicielami różnych klas społecznych, zawodów, stronnictw i przekonań, a książka jawnie pokazywała nadużycia władzy i łamała tabu. Ale dość o Al-Aswanim, wróćmy do Hamidy.

       Nadżib Mahfuz stworzył przejmujący, choć krótki (porównując objętościowo i opisowo z innymi jego książkami) opis Kairu lat 40-stych z jego obyczajami, konwenansami, tabu, sposobem życia, czy zapatrywaniem się na wojnę i politykę. Na pierwszy plan wychodzi historia Hamidy, sieroty przygarniętej przez swatkę, Umm Hamidę, jak zwą ją sąsiedzi (do oznacza „Matka Hamidy”). Dziewczyna, powszechnie uważana za piękność, ma ciężki charakter i będąc skorą do awantur i buntowniczego sposobu życia nie ma wielu przyjaciół w Zaułku. Jednocześnie nie chce ich mieć, marzy o innym życiu, życiu pełnym perspektyw, bogactwa, z dala od brudu, biedy i problemów małej, ubogiej dzielnicy. Wie, że żeby to osiągnąć musi wyjść za mąż, najlepiej bogato, najlepiej za kogoś z innej części miasta, kogoś, kto ma pieniądze. Dlaczego więc przyjmuje zaręczyny biednego fryzjera Abbasa Al-Helu? I jaką rolę w jej życiu odegra bogaty, chociaż stary, przedsiębiorca i nieznajomy, który pewnego dnia zaczyna przesiadywać w kawiarni, spoglądając w jej okna?
 
       Jednak Zaułek Midakk to nie tylko historia Hamidy. To historia także skąpej i chcącej ponownie wyjść za mąż wdowy Sanjji, która zwraca się z prośbą o pomoc do Umm Hamidy. To historia Abbasa Al-Helu, który z miłości porzucił swój zakład fryzjerski i poszedł szukać szczęścia u Anglików. Pracy u Anglików szukał też jego przyjaciel, jednak jego życie potoczyło się zupełnie innym torem. W Zaułku, w jego ciasnych i dusznych ulicach były nauczyciel angielskiego mija się z właścicielem kawiarni, ojcem szóstki dzieci, z wyraźnymi ciągotami do chłopców. Wieczorami spotykają się lekarz, który znając życie w tej części miasta nie chce dużo za swoje usługi, i przerażający twórca kalek. I tylko ostatnie strony wytłumaczą nam, co ta dwójka ma ze sobą wspólnego.
 
        Mahfuz w swojej powieści barwnie oddaje realia Kairu lat czterdziestych. Powieść wydana w 1947 pokazuje zmienność obyczajów tego okresu. Z jednej strony Hamida jest krytykowana za chodzenie samej po mieście, za kokietowanie, podkreślanie swojej urody, sama potrafi zwymyślać Abbasa, że zaczepia ją na ulicy, kiedy wszyscy mogą ich zobaczyć, z drugiej strony zazdrości swoim koleżankom, które pracują, modnie się ubierają, wprost wykrzykuje matce, że wolałaby być żydówką, bo one mają więcej wolności i możliwości. Matka Hamidy, chcąc wychować przybraną córkę jak najlepiej, najpierw martwi się jej podejściem do życia, jednak kiedy nadarza się okazja lepszego życia dla córki, jest gotowa złamać przyrzeczenia, zapomnieć o uroczystym czytaniu Koranu i zwrócić się ku nowej, lepszej możliwości. Mężczyźni w Zaułku z jednej strony rozmawiają o światowej polityce, wojnie, Hitlerze i Anglikach, a nie mają pojęcia o polityce własnego kraju, o ludziach, którzy mają ich reprezentować. Kair w latach 40-stych to świat pełen kontrastów.
 
      Jedyne, co mogłabym postawić za minus to język powieści. Mahfuz w oryginale podobno jest trudny do czytania, chociaż są gorsi językowo, nie mnie to oceniać, na razie nie rzucałam się czytanie oryginałów. Jednak wydanie, które miałam okazje czytać jest już dość stare. Język, chociaż pięknie przetłumaczono nazwy podkreślając długie samogłoski i podwojenia liter, jest ciężki i toporny. Szczerze, nie sądziłam czy przebrnę przez tę powieść po pierwszych stronach. Na szczęście wydano „Hamidę…” po raz kolejny i przeglądane przeze mnie wydanie z 2015 roku, z wydawnictwa Smak Słowa, napisane jest już przystępnym, prostym językiem, zachowując jednocześnie magię i soczystość opisów Mahfuza.
 
    Odkładając książkę, kiedy uspokoiłam myśli, bo końców książki zaskakuje i każde przewartościować to, co do tej pory myślało się o bohaterach, doszło do mnie, że właśnie przeczytałam jedną z ważniejszych książek w moim życiu. Chociaż napisana 67 lat temu, powieść egipskiego noblisty, brzmi zaskakująco i przerażająco współcześnie. Jakby napisano ją o obecnym świecie, jakby zrobiono lustrzane odbicie wielu małych społeczeństw.

sobota, 14 listopada 2015

#NotonlyParis Nie tylko Paryż: Zamachy w Bejrucie i Bagdadzie



      13 listopada Paryżem wstrząsnęły zamachy terrorystyczne. Ośmiu terrorystów zaatakowało w sześciu różnych miejscach. Najnowsze doniesienia mówią o 129 zabitych i 352 rannych, w tym 99 w stanie ciężkim. Od rana składane są kwiaty i zapalane znicze pod ambasadami i konsulatami Francji na całym świecie, a na Facebooku można znaleźć grafiki pacyfki w kształt wieży Eiffla, czy z napisem „Pray for Paris”. Ale nie powinniśmy modlić się tylko za Paryż. Nie tylko w Paryżu doszło do tragedii.

      Media o tym milczały. W dniu zamachu napisały o tym na swoich stronach tylko Gazeta Wyborcza, i Gazeta.pl, TVN24 opublikował artykuł dopiero dzisiaj (dopisek z dn. 15 listopada godz. 11:43). Kiedy zapytałam tatę, czy na TVN24, albo na TVP Info podali jakieś informacje zaprzeczył. Gdybym nie czytała Al-Jazeery, czy Al-Arabiji nawet nie wiedziałabym, że dwa dni przed Paryżem w Bejrucie były dwa zamachy bombowe. I nie tylko w Libanie doszło do tragedii – w Bagdadzie doszło do samobójczego zamachu. Nikt o tym nie słyszał.

      Dobę przed atakiem w Paryżu w Libanie, na jednym z targów w południowej części Bejrutu, który dziennie odwiedzany jest przez tysiące ludzi, wybuchły bomby. Zabiły 43 osoby, a ok. 240 zostało rannych. Trzech zamachowców zginęło na miejscu, a sześciu jest w rękach policji. Do zamachy doszło w zamieszkałej przez szyitów dzielnicy Burdż al-Baradżna, która znajduje się pod wpływami Hezbollahu, wspierającego Baszszara Al-Asada i walczącego z Państwem Islamskim. 



Fragment większej grafiki, źródło

    W piątek w pobliżu meczetu w Bakubie w Iraku doszło do dwóch zamachów bombowych – zginęło 30 osób, szyitów i sunnitów, którzy uczestniczyli w modlitwie ekumenicznej. Dzisiaj w Bagdadzie samobójca zdetonował ładunek wybuchowy na pogrzebie prorządowego szyickiego bojownika – zginęło 30 osób, blisko 70 jest rannych.

    W mediach telewizyjnych na próżno szukać informacji o tych zamachach, na stronach internetowych są jedne, dwie informacje, reszta odsyła nas do informacji sprzed roku, dwóch. Jednak Internet nie pominął tego. Obok francuskich flag na zdjęciach profilowych, nośnych haseł „Pray for Paris” pojawiły się głosy, że pominięte zostały inne zamachy. „Pray for Paris” zastępowano „Pray for the Word”, a na Instagramie pojawiły się grafiki informujące o wsparciu na ofiar zamachów w Libanie i Bagdadzie. Jest jeszcze wiara w ludzi.


      Po Paryżu wszyscy staliśmy się Paryżanami i Paryżankami. Kiedy będziemy Libańczykami, Irakijczykami, Syryjczykami?


Internauci odpowiedzieli od razu, zdjęcie1, zdjęcie2, zdjęcie3, zdjęcie4, zdjęcie5, zdjęcie6

czwartek, 5 listopada 2015

Kösem Sułtan, godna następczyni Hürrem




Źródło
    Polscy widzowie jeszcze mogą cieszyć się losami Hurrem, sułtana Sulejmana, Mustafy i innych mieszkańców pałacu. Jeszcze wiele osób żyje, jeszcze wiele intryg przed nami, kilka małżeństw i egzekucji, dramatów i radości.  Mimo to coraz częściej na forach i facebooku pojawiały się pytania, co będzie po zakończeniu emisji. W Turcji fani „Wspaniałego Stulecia” poznali już odpowiedź, ostatnimi czasy mogą oglądać "Muhteşem Yüzyıl: Kösem Sultan". Czy w Polsce będzie nam dane zobaczyć ten serial? Jeszcze nie wiemy. Zadajmy sobie jednak fundamentalne pytanie: kim była Kösem Sułtan?
 
      Hürrem umiera w 1558 roku. Jest rok 1603, na tronie Imperium Osmańskiego zasiada jej praprawnuk Ahmed I, ale od ponad półwiecza, od czasów charakternej Roksolany, kobiety mają coraz silniejszy wpływ tworząc coś, co historycy określą później mianem Sułtanatu Kobiet. W 1604 roku do pałacu w Stambule trafia piętnastoletnia niewolnica z Grecji, Anastazja. Czy coś zapowiadało kim będzie w przyszłości? Wątpię, szczerze wątpię. Wydaje mi się, że mogła być przerażoną nową sytuacją nastolatką, młodą kobietą, która, owszem, w swojej ojczyźnie mogłaby być już mężatką, ale trafiła do innego kraju, do innej kultury, do innego środowiska z własnymi zasadami i – przyznajmy to – niezdrowymi relacjami. Bo harem nie był miejscem do budowania idealnych relacji międzyludzkich. 

     Jak zaszła tak daleko? Przede wszystkim przeszła na islam. Otrzymała wtedy imię . Muzułmanka miała większe możliwości awansu w haremie, religia otwierała wiele drzwi. Później sułtan nadał jej imię Kösem, pod którym znamy ją do dzisiaj. Zanim jednak zmieniła się w musiała zdobyć zaufanie i miłość sułtana, a to nie było łatwe, nie było bezpieczne, mogło się nie udać. Trzeba było grać ostrożnie, zbytnia uległość wobec sułtana mogła zepchnąć dziewczynę na bok jako za mało intrygującą, a zbyt wielki charakterek owszem mógł zaintrygować, ale mógł przyczynić się też do egzekucji delikwentki. Rzeczywistość haremów. 

Źródło
      Najpierw zdobyła serce sułtana, potem została jego małżonką. To tylko jeden krok do zdobycia władzy. I zdobyła ją. Była większą intrygantką niż Hürrem, co przejawiło się chociażby w tym, że doprowadziła do buntu janczarów, którzy obalili Osmana II, panującego wówczas sułtana. Dwa razy była regentką, najpierw swojego syna, później wnuka. Nie była lubianą sułtanką, jej panowanie to czas chaosu i skarbcowej rozrzutności. Zasłynęła z charytatywności, ale też z chwiejnych rządów. No i była przedostatnią kobietą z wpływem na władcę – kobiety mieszające się w politykę zwykle nie kończyły najlepiej, co zniechęcało następczynie. też skończyła tragicznie – została uduszona przez własną synową.

    Twórcy kolejnego „Wspaniałego Stulecia” wybrnęli bardzo dobrze z zagwostki „Kto zastąpi Hürrem Sułtan?”. Wybrali postać niebanalną, która jak jej sławna poprzedniczka, wspinała się po szczeblach haremu do władzy, była jeszcze większą intrygantką i nie zawahała się nawet przed zbrodnią, by osiągnąć swój cel. Czy będzie to robiła z równym wdziękiem co nasza Roksolana? Tego nie wiem. Możemy za to mieć nadzieję, że kiedyś się przekonamy.

sobota, 10 października 2015

Dziwne robaczki i kręcone wstążeczki, czyli początki z arabskim



Gdy mówiłam jeszcze rok, dwa lata temu o moim kierunku studiów – studia bliskowschodnie – zapadała niezręczna cisza, oczekiwanie podpowiedzi, albo strzelanie kulami w płot, co się robi na takich studiach i, najważniejsze, co się robi po ich ukończeniu. Co się robi po magisterce – nie wiem, jestem dopiero na półmetku. Ale w trakcie uczymy się o kulturze, polityce, historii państw arabskich i przede wszystkim języka. Po stwierdzeniu, że będę się uczyła arabskiego zapadała jeszcze większa niezręczna cisza.

Bo wyobraźcie sobie sytuację, dziewczyna z dobrej, porządnej rodziny, zdolna w kierunkach humanistycznych, w ścisłych - nie licząc chemii - dość nieogarnięta, w której wszyscy widzą przyszłego historyka („Taka pasja! Tak dobrze zdana matura!”), albo polonistę („Taka znajomość literatury! Tyle konkursów!”), marzą o tym by poszła na prawo (uchowaj Boże…!), nagle ogłasza, że idzie na język arabski. I obok krzyków „Chyba nie chcesz tam wyjechać?!” i wspierających, choć też lekko zdziwionych rodziców, jest ogólna konsternacja… czemu arabski?!

Nie lubię mówić, że coś dzieje się przez przypadek, ale tak – na specjalizację arabską trafiłam totalnie przypadkowo. Po otrzymaniu wyników złożyłam podania na trzy kierunki na Uniwersytecie Jagiellońskim: rosjoznastwo, judaistykę i studia bliskowschodnie. Od kilku lat interesowałam się Izraelem, zarówno historią jego powstania, jak i obecną polityką, a w międzyczasie wybuchły Arabskie Wiosny i wojny domowe na półwyspie, więc zerkałam też na arabski świat. Chciałam się uczyć hebrajskiego, zwiedzić Izrael, zająć się nim. Wiedziałam, że jeśli teraz się nie zdecyduję, to możliwe, że drugiej szansy nie będzie. Przyjęto mnie na wszystkie trzy kierunki, a ja zdecydowałam się na studia bliskowschodnie, bo to niemal politologia z dużym naciskiem na język, a judaistyka ma współczesny Izrael dopiero na magisterce. Pojechałam do Krakowa, zawiozłam dokumenty, wybrałam język hebrajski i czekałam na październik. W międzyczasie doszły mnie słuchy, że na hebrajski jest za mało osób i nie otworzą lektoratu. Tydzień przed rozpoczęciem roku akademickiego potwierdzono to oficjalnie, a nas, niedoszłych hebraistów, zapisano na arabski. Wierzcie mi, byłam wściekła.

W październiku pojawiłam się na uczelni z fochem na arabski i cały system nauki tego języka. Byłam rozżalona, co będę ukrywać, bo całe wakacje uczyłam się podstaw hebrajskiego, oglądałam filmiki, słuchałam poprawnej wymowy, oglądałam izraelskie vlogi kosmetyczne (tak!) rozpływając się nad brzmieniem języka. A tu arabski. Nie mówię, że nigdy nie chciałam się go uczyć, miałam go w planach… ale za kilka lat, jak opanuję mój wymarzony hebrajski. Tymczasem nie wiedziałam nawet, co oznaczają te dziwne wstążeczki, gdzie zaczyna się, a gdzie kończy litera, o wyrazach nie wspominając.

źródło
 Powoli zaczęłam się uczyć liter. Nie jesteśmy filologią, więc alfabet wałkowaliśmy ekstremalnie długo (mam wrażenie, że filolodzy po tym czasie swobodnie już czytają małe notki prasowe), a ja coraz bardziej miałam ochotę uciekać. Wiecie, miałam złe podejście, coś na zasadzie na złość mamie odmrożę sobie uszy, czyli nie daliście mi, paskudy, hebrajskiego, to nie będę uczyła się arabskiego. Nie dziwota, że oblewałam kolokwium za kolokwium, miałam w sesji poprawkowej egzamin semestralny, a ja byłam coraz bliżej podjęcia decyzji, że po końcu roku uciekam na judaistykę i tyle mnie widzieliście, bo przecież mi nie idzie (ciekawe dlaczego…?). Ale najpierw musiałam wytrwać do sesji letniej, musiałam się uczyć. Więc przysiadłam z koleżanką do nauki, spędzałam wieczory na nauce dziwnych słówek, przepisywałam po dziesiątki razy nowe wyrazy, a drzwi do szafy zapełniła się naklejonymi tabelkami gramatycznymi. I wiecie co? Stwierdziłam, ze to nie taki zły język, że jest on całkiem… sympatyczny.
 
Ciekawe, zawsze kojarzyłam literę Ta jako dwóch ludzi na łódce; źródło

 Dotrwałam do sesji letniej, którą zdałam nie licząc, no zgadnijcie, arabskiego, ale idąc we wrześniu na egzamin poprawkowy wiedziałam, że nie mam zamiaru się przenosić i zostanę na tym kierunku do końca kariery studenta. Bo polubiłam przede wszystkim nasz rok, zaczynaliśmy z ponad osiemdziesięcioma osobami, a obecnie jest nas na trzecim roku około czterdziestu. Dużo więcej osób jest na dalekowschodnich i co ciekawe, chodzą plotki, że nasza specjalizacja nie byłaby taka duża, gdyby nie osoby, które nie dostały się na arabistykę… albo japoński. Nie mnie to obalać, albo potwierdzać. Nie zmienia to jednak, że szybko się zintegrowaliśmy, polubiliśmy. Okazało się, że na trzecim roku można dowolnie wybierać przedmioty jakie się chce, więc po podstawowych typu „Wstęp do islamu”, „Wstęp do cywilizacji muzułmańskiej”, „Geografia państw arabskich”, czy „Historia Imperium Osmańskiego”, mogłam dowolnie dobierać przedmioty z kulturowych, socjologicznych lub politycznych.

A arabski? Arabski cieszy mnie jak nigdy przedtem, szczególnie, że rozumiem coraz więcej, choć z mówieniem dalej mam dość spory problem i stres. Ale przyjemnie jest odebrać wiadomość po arabsku na face boku, czy WhatsAppie i odpisać na nią od razu, zamiast wertować słowniki w poszukiwaniu słówek, których totalnie nie znam. Sprawia mi przyjemność spisywanie słówek, które przedostały się do polskiego, czy rosyjskiego, siedzieć nad tłumaczeniami poezji, czy słuchać wywiadów, programów informacyjnych. Bo coraz więcej umiem, coraz lepiej rozumiem. I zawsze można rzucić słówkiem, które brzmi jak okrzyk bojowy, a tak naprawdę jest nazwą zwierzęcia, czy innym równie niegroźnym słowem.

źródło

czwartek, 8 października 2015

Imperium Miłości, reż. Hilal Saral

źróło


         Nikt nie spodziewał się, że „Wspaniałe Stulecie” przyciągnie każdego dnia przed telewizory ponad 1,5 miliona widzów. Rekordowa popularność serialu zaskoczyła chyba samych rządzących TVP, co widać chociażby w dość nietypowej porze emisji (co ciekawe nie zmieniono jej, a kolejne tureckie seriale są w równie dziwnych porach). Jednak telewizja dobrze przeczytała statystyki i odrobiła zadanie domowe – od początku jesieni można oglądać w telewizji kolejne seriale znad Bosforu. Między innymi „Kurta Seyita ve Surę”, czyli „Imperium Miłości”.


       Serial ponalazłam dwa miesiące wcześniej przed jego telewizyjną premierą, kiedy jeszcze nie miałam pojęcia, że na jesieni zagości na TVP2. Dostępny był w Internecie z rosyjskim lektorem, ale podczas ostatniego przeziębienia i przymusowego spędzania dni w łóżku – znacie ten stan, kiedy macie tysiące rzeczy do zrobienia, a nie jesteście się w stanie ruszyć z łóżka, jednocześnie mając już po wyżej uszu leżenia? – odświeżyłam sobie tę turecką produkcję, tym razem w ojczystym języku.

        A fabuła rozgrywa się w moim ulubionym czasie. Jest rok 1916, Piotrogród, Kurt Seyit Eminof podczas balu poznaje Aleksandrę "Szurę" Wierszeńską. Kurt i Szura zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale na stają obie rodziny – Eminofowie i Wierszeńscy - rodzina Kurta chce, aby mężczyzna poślubił Turczynkę, a rodzice Szury chcą ją wydać za Rosjanina. Wiosną 1917 roku wybucha rewolucja przeciwko Mikołajowi II i sytuacja białogwardzistów staje się dramatyczna przez rosnących w siłę bolszewików.. Bohaterowie muszą ukrywać się, aby ocalić siebie i swoich najbliższych. Kurt Eminof i Szura Wierszeńska wyjeżdzają do Ałuszty na Krym, ale nawet tam nie będą bezpieczni i sielsko szczęśliwi.

     Serial urzekł mnie całością fabuły – myli się ten, kto myśli, że wszystko będzie opływało w sielskiej atmosferze miłości „tych wykwintnych, pięknych, poetycznych ludzi"[1]. Owszem, obraz wojny i późniejszej władzy bolszewików jest przedstawiony stosunkowo delikatnie i osoba, która orientuje się w historii mogłaby się nawet zżymać, że nie pokazano nawet ułamka terroru jaki panował i jak bardzo zagrożeni byli białogwardziści… ale to nie o to chodziło. Chciano pokazać historię miłości w czasach trudnych, zarówno dla Rosjan, jak i dla Turków w Imperium Osmańskim, czy Imperium Rosyjskim. Chciano pokazać miłość, która miała być naprzeciw zawirowaniom historii. I to się udało. Historia Kurta i Szury właśnie taka jest, idealizowana i naprzeciw wszystkiemu. Na tle czasów trudnych, ale eleganckich i powodujących myślenie, jak to: „szkoda, że nie żyłem sto lat temu. Sto lat temu było jeszcze dobrze. Istniały jeszcze potężne instynkty i potężne namiętności (…)”[2]. Pokazano też wiernie turecko-tatarskie rodziny, społeczność Tatarów z ich tradycją, kulturą, która stoi w pewnym rozkroku pomiędzy życiem w Rosji i przejmowaniem pewnych wzorców i zachowań z niej, a jednocześnie mocnego trzymania się własnej tożsamości przez strój, sposób życia oparty o tradycję.

źródło

       Serial początkowo się dłuży. I to bardzo. Siadłam przed komputerem z niecierpliwością czekając na rozwój akcji i czekałam ładnych kilka odcinków. Początkowo myślałam, że to przez język – oglądałam przecież po rosyjsku, nie wszystko rozumiałam od razu – ale w z polskim lektorem oglądało się początkowo równie opornie. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko spokojnej akcji, długim sekwencjom opartych na rozmyślaniach, czy dialogach egzystencjalnych – uwielbiam to zarówno w filmach, jak i w literaturze. Ale to musi być po coś. Bohaterka jest z dala od ukochanego i tęskni – cudownie, ale niech za tym idzie jakaś jej przemiana i refleksja, niech wciągnie nas jej stan. Tutaj niestety tego brakło, bohaterowie snuli się z punktu A do punktu Be, a rzeczy – mam wrażenie – początkowo same im się przydarzały. Potem akcja przyspieszyła, zaczęła się rewolucja, zmiana społeczna i wydarzenia, które pchały się do życia bohaterów przysłoniły dłużyzny i przyspieszyły akcję.
  
        Jednak diabeł tkwi w szczegółach i drugim minusem było tło historyczne. I chociaż muszę powiedzieć, że z kostiumami poradzono sobie dobrze – do ideału jeszcze bardzo daleko, ale myślałam, że będzie bardziej ahistorycznie (chociaż niektóre stroje są zrobione ze współczesnych gotowców, to widać), ale wybrnięto z tego, jak w innych telewizyjnych produkcjach, czyli poprawnością bez szaleństw – to przedstawienie tego, jak wyglądała Rosja w czasie I wojny światowej leży całkowicie i dogorywa. Wiem, że większość widzów nie zwróci na to większej uwagi, ale stolica kraju w stanie wojny (na której powoli, ale nieubłaganie się wykrwawia), w dodatku w przeddzień rewolucji i wojny domowej wygląda… jakby wojny zupełnie nie było. Oczywiście mamy mężczyzn w mundurach, mamy też zagrożenie pojawiające się w rozmowach, nawet aresztowania i ścigania i zdrady, ale gdzie głód, masowy terror wobec arystokracji? Mamy przecież 1917 rok, wtedy większość artykułów była niedostępna, panował głód, a większość normalnych przedwojennych produktów było ratytasem, albo pozostawał w sferze marzeń (zależy od klasy społecznej), a do tego miały miejsce masowe rozstrzeliwania wyższych oficerów carskich (często całych rodzin), zamykanie prasy (niemal każdej) i masowy terror wśród klasy średniej i wyższej. Zagrożenie widać w serialu dopiero w momencie, kiedy rewolucja dociera na Krym, wtedy człowiek ma wrażenie, że coś zaczęło się dziać. Ale jestem pierwszowojennym i carsko-rosyjskim freakiem, przepraszam.


      Na zakończenie jeszcze dodam, że historia pokazana w „Imperium Miłości” wydarzyła się w rzeczywistości. Nermin Bezmen w 1999 roku napisała książkę „Kurt Seyt ve Shura”, a trzy lata później opublikowała „Kurt Seyt ve Murka”, obie książki są historią młodości, miłości i życia jej dziadka – Kurta Seyta. Nermin spędziła sześć lat na badaniu historii rodzinnej, a opowieści i listy Walentyny (siostry Szury) stały się de facto podstawą do opowiedzenia miłości Kurta i Szury. A nie jest to historiach, w której powiedzielibyśmy, że żyli długo… ale czy razem i szczęśliwie dowiesz się, czytelniku, oglądając serial.

    Komu polecam: na pewno romantyczkom, które lubią historię o pięknych ludziach, wielkich namiętnościach, jeszcze większych przeszkodach na ich drodze i to wszystko jeszcze w kostiumie. Nie, nie ironizuję tutaj. Osoby, które lubią obyczajowe seriale w kostiumie, dramaty z historią w tle będą szczerze zachwycone.

      Komu nie polecam: osobom, które wolą wartką akcję i aktywnych bohaterów. Tutaj i akcja i bohaterowie płyną swoim rytmem. Wierność historyczna może też razić historyków. Możecie, kochani retro-fani, spojrzeć na to przez palce... albo odpuścić.

 Książka Nermin Bezmen nie została przetłumaczona na język polski, ani angielski, szkoda.
_______________
[1] E. Orzeszkowa, Nad Niemnem

[2]W. Reymont, Ziemia obiecana
Niestety, w obu przypadkach nie mogę podać stron z książki, na której są cytaty, bo spisywałam je z notatnika z ulubionymi fragmentami z książek.