Tytuł: Karbala
Autorzy: Piotr Głuchowski, Marcin Górka
Wydawnictwo: Agora SA
Data wydania: 20 sierpnia 2015
Gatunek: literatura faktu
Liczba stron: 384
Rok 2003: w Iraku polscy żołnierze
zaczynają misję stabilizacyjną, w Polsce panuje podniecenie i żywe
emocjonowanie się tematem. Nie pamiętam tego. Miałam dziewięć lat i zerową
świadomość polityczną, czy społeczną. Ważniejsza była szkoła, pójście do czwartej
klasy, zmiana wychowawców. Zainteresowanie
sprawami Polski: zerowe. Tylko tata śledził ciągle komisje śledcze, posiedzenia
sejmu, oglądał wiadomości, w których pewnie mówili coś o Iraku. Może, nie
pamiętam.
Za książkę chwyciłam według zasady „Najpierw
książka, potem film”. Zaczęłam ją czytać z pewną obawą, bo po dynamicznym
fragmencie obrony City Hall w Karbali przenosimy się daleko od Iraku, bo do
Polski, na długo przed misją – do lat dziewięćdziesiątych. Obawiałam
się, że opisy przygotowań do misji rozciągną akcję, usnę nad książką, albo –
nie daj Boże! – odłożę nieprzeczytaną. Wiesz, takie opisy, które zniechęcają
do dalszego swoją formą, mimo, że samej książki jesteś ciekawy,
że aż ciekawość Cię zżera, ale do czytania ciężko się zabrać… przez właśnie
długie wprowadzenia. Tu tak nie było. Obok wątku polskiego mamy wątek pierwszej zmiany w Iraku. Jesteśmy ciągle w ruchu, ciągle coś się dzieje. Autorzy przez zarysowanie tła pokazali, jak Polacy byli przygotowani, zarówno pod
względem wiedzy o kraju, jak i sprzętu, którym dysponowali. A sprzęt był taki,
że nasi chłopcy obijali samochody deskami i kamizelkami kuloodpornymi żeby były
bardziej wytrzymałe. Piotr Głuchowski i
Marcin Górka zastosowali dobry zabieg żeby pokazać pełnie tego, co działo się
wokół misji w Iraku – obok głównego bohatera, któremu towarzyszymy od
wspomnianych lat 90-tych, mamy też wspomnienia innych żołnierzy, żołnierzy z
pierwszej zmiany, żołnierzy drugiej zmiany, którzy pracowali na punktach
kontrolnych, w innych bazach. Towarzyszymy im w czasie wojny, a potem, przez
cytowanie ich wypowiedzi, dowiadujemy się, co działo się z nimi chociażby po
powrocie do domu. Obok spraw wojskowych opisane są wiadomości, którymi żyje
ówczesna Polska na co dzień – czy choinki dotrą do żołnierzy na czas, czy
wzrasta przemoc w szkołach skoro uczeń włożył nauczycielowi kosz na głowę, co z
kasami fiskalnymi w taksówkach. O dziwo, czytają te opisy z zaskoczeniem
zauważałam „Pamiętam to!” – te informacje, z perspektywy ponad dziesięciu lat
mogę uznać je za bzdurne, zapadły mi w pamięć, wryły się na tyle mocno, że po
latach stwierdzam „tak było, pamiętam”. Pierwszych informacji o Iraku nie
pamiętam wcale.
„Dobiegłem do muru, przykucnąłem,
karabin na kolanach, a kolana mi latają i pierwsza myśl taka: matko… co ja tu
robię? Jutro się rotuję do domu. Pierdolę. Nie dam się zabić. Nie dam się spalić.
Pół godziny temu wkurwiałem się na wadze w bazie, że obozowa biurokracja
zasrana, że rozkazy wolno idą, że nas nie informują, gdzie i po co jedziemy, że
mało informacji, że żołnierz z bronią zawsze ostatni w łańcuchu… same pierdoły
jakieś. A teraz nagle jestem na wojnie. Widzę płonącego żywcem człowieka, widzę
piekło…”[1]
Książka nie traktuje nas jak dzieci.
Nie dostajemy bajki na dobranoc, w której mamy podział na dobrych i złych, a
zło zawsze przegrywa. Wojna nie jest bajką i nie jest pięknym, epickim,
patetycznym obrazem. Bohaterowie „Karbali” mówią wprost o tym, co widzieli. Bez
ozdobników, bez wygładzania, wybielania, czy autocenzury, bo przecież to idzie
w publikę. Przełamano pewne tabu, które mówiło, że Irak był misją
stabilizacyjną. Jak zauważył jeden z żołnierzy – na misję stabilizacyjną nie
jedzie się uzbrojonym po zęby. Opisy też nas nie oszczędzają. Co prawda nie
leje się krwią na lewo i prawo - aczkolwiek opis placu przed City Hall po zamachach samobójców jest plastyczny i szczegółowy do tego stopnia, że nie masz
wątpliwości czytelniku, ile krwi było, jak bardzo poraniono ludzi i co się
za kim ciągnęło w momencie nakładania człowieka na nosze – ale daje się odczuć, że to
nie były wakacje, że wojna wcale się nie skończyła. Chociaż w Polsce mówiono
inaczej:
„Gdy Irakijczycy zbierają swoich
zabitych pod City Hall, do Bagdadu przylatuje delegacja polskich
parlamentarzystów z marszałkiem senatu, amerykanistą Longinem Pastusiakiem na
czele. Senatorowie wylecieli z Warszawy w świetnych humorach. Mają poznawać „prawdziwe
życie żołnierza” w bazach w Babilonie i w Karbali (…) - Najlepsza była pani
senator w szpilkach (…) Grzęzła w piachu co rusz. Przyjechała na wycieczkę i
miała ubaw z fotografowania się z przystojniakami w mundurach. (…) Przy
wjeździe do bazy parlamentarzyści są zaskoczeni ilością środków bezpieczeństwa.
Betonowe mury, druty kolczaste, wieże z ciężkimi karabinami, wartownicy z psami
– trochę to dziwne, skoro sytuacja w Iraku jest <<ustabilizowana>>”[2]
Ogromne ukłony za wytłumaczenie
zawiłości sprawy – nie tylko Irak za czasów Husajna został opisany, opisano
także sadrystów, kim jest Muktad As-Sadr, dlaczego zdobył popularność, jak „rekrutowało”
się bojowników w imię jego ideałów, wytłumaczono kim byli zamachowcy-samobójcy,
ale zarysowano też znaczenia święta Aszura, wytłumaczono podział na szyitów i
sunnitów, wyłożono historyczne i religijne znaczenie Karbali. Słowem, zrobiono wszystko żeby
czytelnik zrozumiał na jakiej płaszczyźnie i z jakim tłem działa się obrona
City Hall i cała iracka sprawa. I zachwyciła mnie dbałość o dobry zapis arabskich nazw, tam gdzie w
zapisie arabskim jest podwojenie – mamy w tłumaczeniu podwojenie litery, zwracana
jest uwaga na poprawne określanie, czyli jest Al-Falludża, ale już An-Nadżaf, nie
Al-Nadżaf*
Podsumowując, „Karbala” Piotra
Głuchowskiego i Marcina Górki to dobry, stylizowany na doniesienia prasowe,
albo relacje na żywo, reportaż o jednej z najważniejszych bitew polskich
żołnierzy. Reportaż, który nie bał się pokazać, jak naprawdę wyglądał Irak, co
tak naprawdę musieli robić żołnierze i w jak patowej sytuacji się znaleźli. To
też książka o prawdziwym obliczu wojny, nie tym z ekranów telewizora, nie tym,
w którym jest wątek żołnierza, który przed strzałem ma rozważania o życiu i
śmierci, i swojej rodzinie. Tutaj przedstawione jest proste myślenie: jeśli ja
go nie zastrzelę, to zaraz on zastrzeli mnie. Nie nazwałabym tej książki arcydziełem
reportażu, ale reportażem, który jest bardzo, bardzo dobry, który wciąga, który
nie pozwala przestać myśleć o sytuacji na Bliskim Wschodzie, który soczystością
opisów daje konkretne, wymowne obrazy, a nie suche sprawozdanie. To
reportaż, który jest kawałem dobrze odrobionej merytorycznej pracy domowej –
systematyzuje wiedze i pozwala się zorientować w sytuacji nawet laikowi. Nie
pogubicie się w informacjach.
Wniosek z całej recenzji: Nie zapraszam
Cię do przeczytania tej książki. Ja Cię poganiam żebyś ją przeczytał. I to
teraz, zanim zapomnisz, że istnieje. Bo stracisz dużo, jeśli po nią nie sięgniesz.
Dla kogo: dla fanów Clancy'ego, dla wielbicieli
reportaży i ludzi śledzących kolejne publikacje korespondentów wojennych, dla
osób, którzy chcą dostać rzetelnych, ale nienaukowych informacji o wojnie w
Iraku z bogatym tłem, przyczynami wybuchu, złożonością sytuacji, tłem
religijno-społecznym
Komu nie polecam: osobom, które wolą
literaturę łatwą, szybką i przyjemną, które nie lubią brutalnych opisów i uważają,
że wojna jest romantyczna.
*strasznie irytuje mnie pewne niechlujstwo językowe wynikające z nieznajomości podstaw arabskiego. Przejawia się to tym, że np. w mediach prezydent Egiptu figuruje jako Al-Sisi, zamiast As-Sisi (co ciekawe, polskie media podają poprawną formę, anglojęzyczne błędną, zapewne za angielską wikipedią), ale o literach słonecznych i
księżycowych będzie w osobnym, językowym, poście.
[1]Głuchowski P., Górka M., Karbala, Agora SA, Warszawa 2015, s. 153
[2] tamże, s. 196-197
[2] tamże, s. 196-197
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz