poniedziałek, 5 października 2015

Karbala, Piotr Głuchowski, Marcin Górka


Tytuł: Karbala
Autorzy: Piotr Głuchowski, Marcin Górka
Wydawnictwo: Agora SA
Data wydania: 20 sierpnia 2015
Gatunek: literatura faktu
Liczba stron: 384




    Rok 2003: w Iraku polscy żołnierze zaczynają misję stabilizacyjną, w Polsce panuje podniecenie i żywe emocjonowanie się tematem. Nie pamiętam tego. Miałam dziewięć lat i zerową świadomość polityczną, czy społeczną. Ważniejsza była szkoła, pójście do czwartej klasy, zmiana wychowawców. Zainteresowanie sprawami Polski: zerowe. Tylko tata śledził ciągle komisje śledcze, posiedzenia sejmu, oglądał wiadomości, w których pewnie mówili coś o Iraku. Może, nie pamiętam.


      Za książkę chwyciłam według zasady „Najpierw książka, potem film”. Zaczęłam ją czytać z pewną obawą, bo po dynamicznym fragmencie obrony City Hall w Karbali przenosimy się daleko od Iraku, bo do Polski, na długo przed misją – do lat dziewięćdziesiątych. Obawiałam się, że opisy przygotowań do misji rozciągną akcję, usnę nad książką, albo – nie daj Boże! – odłożę nieprzeczytaną. Wiesz, takie opisy, które zniechęcają do dalszego swoją formą, mimo, że samej książki jesteś ciekawy, że aż ciekawość Cię zżera, ale do czytania ciężko się zabrać… przez właśnie długie wprowadzenia. Tu tak nie było. Obok wątku polskiego mamy wątek pierwszej zmiany w Iraku. Jesteśmy ciągle w ruchu, ciągle coś się dzieje. Autorzy przez zarysowanie tła pokazali, jak Polacy byli przygotowani, zarówno pod względem wiedzy o kraju, jak i sprzętu, którym dysponowali. A sprzęt był taki, że nasi chłopcy obijali samochody deskami i kamizelkami kuloodpornymi żeby były bardziej wytrzymałe. Piotr  Głuchowski i Marcin Górka zastosowali dobry zabieg żeby pokazać pełnie tego, co działo się wokół misji w Iraku – obok głównego bohatera, któremu towarzyszymy od wspomnianych lat 90-tych, mamy też wspomnienia innych żołnierzy, żołnierzy z pierwszej zmiany, żołnierzy drugiej zmiany, którzy pracowali na punktach kontrolnych, w innych bazach. Towarzyszymy im w czasie wojny, a potem, przez cytowanie ich wypowiedzi, dowiadujemy się, co działo się z nimi chociażby po powrocie do domu. Obok spraw wojskowych opisane są wiadomości, którymi żyje ówczesna Polska na co dzień – czy choinki dotrą do żołnierzy na czas, czy wzrasta przemoc w szkołach skoro uczeń włożył nauczycielowi kosz na głowę, co z kasami fiskalnymi w taksówkach. O dziwo, czytają te opisy z zaskoczeniem zauważałam „Pamiętam to!” – te informacje, z perspektywy ponad dziesięciu lat mogę uznać je za bzdurne, zapadły mi w pamięć, wryły się na tyle mocno, że po latach stwierdzam „tak było, pamiętam”. Pierwszych informacji o Iraku nie pamiętam wcale.

„Dobiegłem do muru, przykucnąłem, karabin na kolanach, a kolana mi latają i pierwsza myśl taka: matko… co ja tu robię? Jutro się rotuję do domu. Pierdolę. Nie dam się zabić. Nie dam się spalić. Pół godziny temu wkurwiałem się na wadze w bazie, że obozowa biurokracja zasrana, że rozkazy wolno idą, że nas nie informują, gdzie i po co jedziemy, że mało informacji, że żołnierz z bronią zawsze ostatni w łańcuchu… same pierdoły jakieś. A teraz nagle jestem na wojnie. Widzę płonącego żywcem człowieka, widzę piekło…”[1]

      Książka nie traktuje nas jak dzieci. Nie dostajemy bajki na dobranoc, w której mamy podział na dobrych i złych, a zło zawsze przegrywa. Wojna nie jest bajką i nie jest pięknym, epickim, patetycznym obrazem. Bohaterowie „Karbali” mówią wprost o tym, co widzieli. Bez ozdobników, bez wygładzania, wybielania, czy autocenzury, bo przecież to idzie w publikę. Przełamano pewne tabu, które mówiło, że Irak był misją stabilizacyjną. Jak zauważył jeden z żołnierzy – na misję stabilizacyjną nie jedzie się uzbrojonym po zęby. Opisy też nas nie oszczędzają. Co prawda nie leje się krwią na lewo i prawo - aczkolwiek opis placu przed City Hall po zamachach samobójców jest plastyczny i szczegółowy do tego stopnia, że nie masz wątpliwości czytelniku, ile krwi było, jak bardzo poraniono ludzi i co się za kim ciągnęło w momencie nakładania człowieka na nosze – ale daje się odczuć, że to nie były wakacje, że wojna wcale się nie skończyła. Chociaż w Polsce mówiono inaczej:

„Gdy Irakijczycy zbierają swoich zabitych pod City Hall, do Bagdadu przylatuje delegacja polskich parlamentarzystów z marszałkiem senatu, amerykanistą Longinem Pastusiakiem na czele. Senatorowie wylecieli z Warszawy w świetnych humorach. Mają poznawać „prawdziwe życie żołnierza” w bazach w Babilonie i w Karbali (…) - Najlepsza była pani senator w szpilkach (…) Grzęzła w piachu co rusz. Przyjechała na wycieczkę i miała ubaw z fotografowania się z przystojniakami w mundurach. (…) Przy wjeździe do bazy parlamentarzyści są zaskoczeni ilością środków bezpieczeństwa. Betonowe mury, druty kolczaste, wieże z ciężkimi karabinami, wartownicy z psami – trochę to dziwne, skoro sytuacja w Iraku jest <<ustabilizowana>>”[2]

         Ogromne ukłony za wytłumaczenie zawiłości sprawy – nie tylko Irak za czasów Husajna został opisany, opisano także sadrystów, kim jest Muktad As-Sadr, dlaczego zdobył popularność, jak „rekrutowało” się bojowników w imię jego ideałów, wytłumaczono kim byli zamachowcy-samobójcy, ale zarysowano też znaczenia święta Aszura, wytłumaczono podział na szyitów i sunnitów, wyłożono historyczne i religijne znaczenie Karbali. Słowem, zrobiono wszystko żeby czytelnik zrozumiał na jakiej płaszczyźnie i z jakim tłem działa się obrona City Hall i cała iracka sprawa. I zachwyciła mnie dbałość o dobry zapis arabskich nazw, tam gdzie w zapisie arabskim jest podwojenie – mamy w tłumaczeniu podwojenie litery, zwracana jest uwaga na poprawne określanie, czyli jest Al-Falludża, ale już An-Nadżaf, nie Al-Nadżaf*

      Podsumowując, „Karbala” Piotra Głuchowskiego i Marcina Górki to dobry, stylizowany na doniesienia prasowe, albo relacje na żywo, reportaż o jednej z najważniejszych bitew polskich żołnierzy. Reportaż, który nie bał się pokazać, jak naprawdę wyglądał Irak, co tak naprawdę musieli robić żołnierze i w jak patowej sytuacji się znaleźli. To też książka o prawdziwym obliczu wojny, nie tym z ekranów telewizora, nie tym, w którym jest wątek żołnierza, który przed strzałem ma rozważania o życiu i śmierci, i swojej rodzinie. Tutaj przedstawione jest proste myślenie: jeśli ja go nie zastrzelę, to zaraz on zastrzeli mnie. Nie nazwałabym tej książki arcydziełem reportażu, ale reportażem, który jest bardzo, bardzo dobry, który wciąga, który nie pozwala przestać myśleć o sytuacji na Bliskim Wschodzie, który soczystością opisów daje konkretne, wymowne obrazy, a nie suche sprawozdanie. To reportaż, który jest kawałem dobrze odrobionej merytorycznej pracy domowej – systematyzuje wiedze i pozwala się zorientować w sytuacji nawet laikowi. Nie pogubicie się w informacjach.

Wniosek z całej recenzji: Nie zapraszam Cię do przeczytania tej książki. Ja Cię poganiam żebyś ją przeczytał. I to teraz, zanim zapomnisz, że istnieje. Bo stracisz dużo, jeśli po nią nie sięgniesz.

Dla kogo: dla fanów Clancy'ego, dla wielbicieli reportaży i ludzi śledzących kolejne publikacje korespondentów wojennych, dla osób, którzy chcą dostać rzetelnych, ale nienaukowych informacji o wojnie w Iraku z bogatym tłem, przyczynami wybuchu, złożonością sytuacji, tłem religijno-społecznym

Komu nie polecam: osobom, które wolą literaturę łatwą, szybką i przyjemną, które nie lubią brutalnych opisów i uważają, że wojna jest romantyczna.

*strasznie irytuje mnie pewne niechlujstwo językowe wynikające z nieznajomości podstaw arabskiego. Przejawia się to tym, że np. w mediach prezydent Egiptu figuruje jako Al-Sisi, zamiast As-Sisi (co ciekawe, polskie media podają poprawną formę, anglojęzyczne błędną, zapewne za angielską wikipedią), ale o literach słonecznych i księżycowych będzie w osobnym, językowym, poście.
[1]Głuchowski P., Górka M., Karbala, Agora SA, Warszawa 2015, s. 153
[2] tamże, s. 196-197

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz